SławekP SławekP
679
BLOG

Warszawa dziś

SławekP SławekP Polityka Obserwuj notkę 35

 

Jest sobota, siedemnasty kwietnia. Samochód rusza spod domu w momencie, gdy na Placu Piłsudskiego rozpoczyna się Msza święta. Drogi są niemal puste i podróż trwa krócej, niż zakładałem. Na miejscu niespodzianka – rozkopane skrzyżowanie. Jadąc zerkam na mapę i szukam dojazdu do innej stacji metra. Za parę chwil skręcam z Marymonckiej na Stare Bielany. Na parkingu nieopodal czeka już na mnie miejsce i nie muszę pozostawiać samochodu, jak inni, na prawym pasie ruchu.
 
Dziś inaczej widzę Stolicę. Nie przeszkadza mi już tak Warszawa zimnych biznesmenów, Warszawa metroseksualnych, billboardów i odrapanych plakatów na odrapanych ścianach. Nawet Warszawa rozkopanych dróg. Niemal tego nie zauważam; to przechodzi obok. Pojawia się Warszawa czasu obrony trzydziestego dziewiątego i czasu Powstania. Ona jest bardziej... realna.
 
Żeby dostać się do celu muszę zejść pod ziemię. Pędząc, mijam ludzi na kolejnych stacjach. Pozostawiam jednych, biorę ze sobą innych. W końcu i ta podróż dobiega końca. Jak chwila oczyszczenia i przygotowania?
 
Świętokrzyska kieruje mnie na Marszałkowską. Z daleka widać grupy powracających z uroczystości żałobnych. Niosą flagi. Dzieci wymachują chorągiewkami na plastikowych patyczkach. Sprzedawca mówi, że 10 zł za sztukę. Są też stanowiska ze zniczami. Później będzie więcej. Będzie też chłopak wciskający mi do ręki, jak reklamówkę, obrazek z Janem Pawłem II i gorąco zapraszający do skupienia na modlitwie, a który, przy końcowym obrazku z jakimś aniołkiem, wyciąga rękę po zapłatę. Każdy chce mieć z tych dni coś dla siebie.
 
Swoje dwa znicze kupiłem jednak wcześniej. Z jednym z nich idę pod Krzyż Papieski. Przy zdjęciach, gdzie każdej twarzy poświęcam chwilę czasu, jakaś starsza, niska i energiczna kobieta prosi mnie o zrobienie fotografii również jej wnuczętom. Czwórka sympatycznych dzieci zostaje ustawiona w grupce, która rozprasza się od razu, gdy tylko ich babcia odsunie się, aby nie zasłaniać kadru. Próbuję kilka razy uchwycić aparatem w komórce optymalny moment. „Tylko niech będzie z kwiatami” - dodaje kobieta. Kwiaty pod zdjęciami zmarłych rzeczywiście wyglądają pięknie.
 
W końcu udaje się uchwycić ruchliwe dzieci w momencie względnego spokoju. Także przechodzący obok fotoreporter korzysta z okazji. Proponuję mu, niby żartem, żeby przesłał swoje zdjęcie kobiecie, bo będzie bardziej profesjonalne. Chyba rzeczywiście wziął to za żart, bo zaraz pomknął dalej. Mam nadzieję, że zdjęcie będzie przynajmniej w jakiejś gazecie.
 
Zapalam pierwszy ze zniczy. Chwilę spokoju znajduję w modlitwie za zmarłych.
 
Dochodzi siedemnasta. Szybkim krokiem udaję się na trasę przejazdu konduktu. Kilka rzędów ludzi już stoi przede mną. Przejazd się opóźnia, więc czekamy wszyscy niecierpliwie. W tym czasie obserwuję harcerzy, którzy pomagają zabezpieczać trasę. Tych młodszych i starszych. Potem żołnierzy, niewiele starszych od harcerzy. Młode twarze, jeszcze jakby lekko przestraszone, stremowane tłumem, przed którym przyszło im stanąć i pełnić obowiązki – przecież to jeszcze warszawskie dzieci.
 
Chyba właśnie z niecierpliwości zacząłem rozglądać się dalej. Spojrzenie w lewo: jakaś dziewczyna i chłopak. Ona w kusej spódniczce, obnażającej nogi. On wyciąga rękę i bezwstydnie przeciąga ją od łydki, poniżej kolana, w górę. Odwracam głowę w drugą stronę, nie czekając na resztę. Mój wzrok od razu zatrzymuje się na wyróżniającej się z tłumu siostrze zakonnej w białym habicie, kontrastującym w tym morzu ludzi.
 
Dźwięk dzwonów przeplatany jest czasami warkotem helikopterów, które unoszą się w oddali. Nie wiem, czy dla potrzeb ochrony uroczystości, czy mediów. Są chyba dwa, więc może z obu powodów? Rozpoczyna się procesja, idą różne grupy poprzedzające. Pierwszy raz widzę na żywo i z bliska tylu biskupów, których twarze znałem dotąd tylko z telewizji. Wyglądają inaczej niż na ekranie. Bardziej po ludzku, bardziej, jak każdy z nas.
 
Krótkie spojrzenie na trumnę z ciałem Prezydenta i już wiedziałem, że powinienem być właśnie tutaj, właśnie teraz, choć wcześniej ważnych było tyle innych, wcale nie błahych powodów. Jak otwarcie oczu? Byłem na Jego pogrzebie, już dziś, mimo, że oficjalne uroczystości miały się odbyć nazajutrz. Jeszcze przejazd z trumną żony, za którą szli córka z mężem i brat. Potem wszyscy ruszyli w tym kondukcie za Lechem i Marią.
 
Zatrzymałem się na dobre przy Zamku Królewskim, gdzie, jak codziennie i od wieków, góruje Kolumna Zygmunta. Zygmunt trzyma w jednej ręce krzyż, a w drugiej szablę. Bóg. Honor. Ojczyzna. I zobaczyłem też wieżę Zamku – płonącą niecały wiek temu – odbudowaną. Mury i dachy można odbudować dość łatwo. Jak odbudować serca?
 
Stałem w miejscu, gdzie mogłem widzieć Katedrę, telebim, który pokazywał jej wnętrze, i mieć baczenie na siłę wyższą, która właśnie w najlepsze hulała po niedalekim trawniku, pod murami królewskiego zamku. Nie mogłem też podejść bliżej, gdzie chyba byłoby mi cieplej za plecami tłumu. Chwilę stałem sam, jakby na środku niedużego placyku, utworzonego granicą z ludzi. Po pewnym czasie do tej mojej samotności dołączył jakiś człowiek. Stanął koło mnie, choć miejsca było dużo i również mógłby stać sam. Ale ludzie, tak w głębi serca, wiedzą, że chcą być razem. Staliśmy więc chwilę ramię w ramię ja i Nieznajomy.
 
Po homilii jednak siła wyższa zmusiła mnie do odejścia z tamtego miejsca, a Nieznajomy też chyba został przez kogoś odnaleziony i poszedł w innym kierunku, jednak nie obserwowałem dokąd. Podniesienie musiało mnie zastać, jak sądzę, pod Pałacem Prezydenckim, gdy harcerka stawiała zapalony przeze mnie drugi znicz. Odchodząc, na telebimie tam ustawionym, zobaczyłem jeszcze Znak Pokoju przekazywany żywym przez żywych w Katedrze, i przypomniało mi się, jak zniszczony przez te wydarzenia wyglądał Jarosław Kaczyński idący za trumną brata. On rzeczywiście bardzo się postarzał w wyglądzie. A w duszy...? Na telebimie nie było tego tak wyraźnie widać.
 
W drodze powrotnej, z włączonymi światłami mijania, tylko mignęła mi sylwetka samochodu w rowie. Hamulec. Wsteczny. Jeszcze ostatnie, odruchowe spojrzenie w lusterko boczne, potem otwieram drzwi i wyskakuję. Z mroku wyłania się postać biegnącego w moją stronę chłopaka. W jednym ręku trzyma tablice rejestracyjne, a drugą ręką macha, krzycząc: „jedźcie, jedźcie!”. „Nikomu nic się nie stało?” - pytam jeszcze, żeby mieć pewność. „Nie, wszystko w porządku”. Odjeżdżam. Nie wiem, co nam z tego wszystkiego wyjdzie, ale znowu jest nadzieja.
 
SławekP
O mnie SławekP

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka